Przeklęte kwadranse

"Time and Eternity" zapowiadało się nieźle. I w zwiastunach i na statycznych obrazkach. Nadzieje niestety prysły wraz z pierwszym kwadransem realnej gry. A potem było tylko gorzej.
"Time and Eternity" zapowiadało się nieźle. I w zwiastunach i na statycznych obrazkach. Nadzieje niestety prysły wraz z pierwszym kwadransem realnej gry. A potem było tylko gorzej.

Nie można powiedzieć, by świat Zachodu był jakoś szczególnie dopieszczany jRPG-ami. Słabe ostatnie odsłony "Final Fantasy", świetne, ale jednorazowe "Ni no Kuni" czy dość niejasne i skomplikowane "Atelier Ayesha" to najlepsze na to przykłady. Dlatego wraz z zapowiedziami "Time and Eternity" można było narobić sobie nieco nadziei, że w końcu coś się w tym względzie zmieni.

Początek gry wcale nie jest taki zły. "Time and Eternity" to przede wszystkim dość prymitywna komedia. Bliżej jej do idiotyzmów rodem z "Hyperdimension Neptunia Victory" niż pompatycznych wydarzeń z "Final Fantasy XIII". I nic w tym złego, w końcu jest czas i na ultrapoważne gry i na koszarowy humor. Niestety, twórcy, czyli Imageepoch, nie znają umiaru.

Z początku suche dowcipy i erotyczne innuenda mogą nakarmić tę stronę osobowości, która lubi dowcipy o narządach wszelakich, wydzielaniu gazów i tak dalej. Problem w tym, że po pierwszym kwadransie powinna nastąpić choćby nieznaczna zmiana klimatu, byśmy się nie przejedli. Nie tutaj. Historia Toki/Towa, jej przyszłego (i napalonego) męża zaklętego w smoku to wartki strumień prymitywnego dowcipu. Non stop. Bez ustanku. Gdziekolwiek chcielibyście wykonać misję, czeka was przynajmniej kilka tekstów na tematy erotyczne, podanych z subtelnością haubicy.

Fabuła to jednak nie wszystko. Może "Time and Eternity" rekompensuje niedostatki scenarzystów porządną rozgrywką? Niestety, i w tym zakresie od zachwytu do nudy przechodzimy w ciągu kwadransa... Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda nieźle. Gramy de facto tylko jedną postacią – Toki lub Tową wraz z nieodłącznym smokiem, w którym przebywa dusza niedoszłego męża, Zacka. Wraz ze wskoczeniem na kolejny poziom doświadczenia (bądź za pomocą stosownych przedmiotów) nasza bohaterka "zmienia" duszę, która zamieszkuje jej ciało. I tak naprzemian gramy Toki i Tową. Problem w tym, że różnice między nimi są niewielkie. Obie mogą nosić te same przedmioty (co jest akurat zrozumiałe) i używać podobnych czarów czy zdolności wykupywanych za tzw. gift points.

Sama walka na początku też wydaje się świeża. Ataki specjalne przyporządkowujemy do odpowiednich przycisków na padzie, podobnie jak w "Cross Edge". Do tego pod L1 mamy gardę oraz przy odpowiednim wychyleniu analoga – unik. Wszystko wygląda fajnie i dynamicznie, zwłaszcza że warto robić dłuższe sekwencje ciosów. Gra nagradza nas wtedy bonusowym doświadczeniem. Pierwsza walka z jakimś golemem czy feniksem jest świetna. Druga i trzecia też. Problem w tym, że padamy na twarz przy dziesiątej, podczas której wykonujemy dokładnie te same czynności, bo i wrogowie nie należą do tytanów sztucznej inteligencji. Cała gra to około piętnastu do dwudziestu godzin głównego wątku. Łatwo policzyć, jak szybko się znudzimy i czemu już w pierwszej lokacji...

Tereny, które zwiedzimy, podporządkowane są chyba prawidłom buddyzmu zen. Poza kilkoma zaznaczonymi na mapie punktami nie ma tam nic. Ot, łąki, wzgórza, pustka. Nic tylko odłożyć pada i usiąść w zazen – wrażenie będzie dokładnie takie samo, jakbyśmy gapili się w ścianę.

Wady te mogłaby zrekompensować śliczna animowana grafika 2D. I tak się dzieje. Przynajmniej dopóki oglądamy tylko zrzuty ekranu... Choć same postacie narysowane są nieźle, z pazurem i obowiązkowymi zbliżeniami na biusty i krawędzie spódniczek, to animacja kuleje. Przypomina ona jakieś tanie, niskobudżetowe anime, w których dostajemy kilka klatek na krzyż. Po kwadransie znamy już wszystkie ruchy naszych bohaterek na pamięć.

"Time and Eternity" pokazuje, że nie wszystko, co przypływa z Japonii, jest automatycznie świetną, a przynajmniej dobrą grą. To trochę jak z azjatyckim kinem grozy. Po "Ringu", "Kairo" czy "Dark Water" spodziewamy od razu po kolejnym horrorze Bóg wie czego. Ale tak jak wszędzie – zdarzają się zarówno perełki, jak i masa kiepskich, żenujących produkcji. "Time and Eternity" to niestety przedstawiciel tej drugiej kategorii.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones